28 grudnia 2013

Pierwsza fotografia

W pogoni za szczęściem* 


                Lotnisko w Sankt Petersburgu nie różniło się zupełnie niczym od jakiegokolwiek innego lotniska na którym była. Ogromna hala, głośne tłumy, długie kolejki i kilka zaginionych bagaży. Panna Holmes nie mogła sobie nawet przypomnieć, kiedy wspomniała Illianowi, że chciałaby owo miasto zwiedzić. Chociaż naprawdę chciała.
- Przepraszam panią – usłyszała w tym samym momencie, w którym ktoś w nią uderzył. Potrząsnęła głową i odwróciła się w kierunku mężczyzny, do którego należał aksamitny głos. – Nie chciałem na panią wpaść – wysoki szatyn z samolotu uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Nie na mnie, więc na kogo? – Anna Holmes uniosła brew do góry. Wydawała się idealnym przykładem klasycznej, zimnej Brytyjki, o których mówi większa część stereotypów i żartów dotycząca mieszkańców Zjednoczonego Królestwa. I owo zimne usposobienie nie uciekło uwadze wysokiego mężczyzny, który wciąż stał przy niej. Widział chłód w pięknych granatowych oczach i doskonale zdawał sobie sprawę, że w jej mniemaniu stoi zapewne jakieś trzy kroki zbyt blisko. 
- Liczyłem, że pani nie spyta. A jeżeli przyznam, że chciałem wpaść na panią, będzie pani trochę milsza? – uśmiechnął się w kierunku młodej kobiety, która westchnęła głośno i pokręciła głową, jakby niedowierzała, że wszystko to musiało spotkać akurat ją.
- Nie – ucięła, nie patrząc nawet w kierunku zaskoczonego mężczyzny. A potem złapała za rączkę swojej ogromnej -  i zdecydowanie za ciężkiej dla kobiety jej postury – walizki i z wysiłkiem starała się wyciągnąć ją spomiędzy wielu innych bagaży. Silna opalona dłoń złapała  jej torbę i jednym wprawnym szarpnięciem wydostała ją z pułapki.
- Nie musi mi pani dziękować – znów ten sam aksamitny głos z australijskim akcentem.
- I nie zamierzam – mruknęła, zbyt niezadowolona Anna, prosząc w duchu, aby mężczyzna w końcu zostawił ją w spokoju.
                Hotel Plaza z całą pewnością był miejscem drogim i na pewno zasługiwał na każdą z czterech gwiazdek, które dumnie zdobiły szyld z nazwą hotelu, ale panna Holmes nie czuła się w nim zbyt dobrze, pomimo że była kobietą, która całe swoje życie spędziła w dość bogatej rodzinie, która zapewniała jej życia nie spadające poniżej pewnego poziomu. Panowała w owym miejscu bowiem, jakaś nieprzyjemna atmosfera snobizmu i sztucznej uprzejmości, której Anna nie znosiła całą sobą. Bo chociaż zdawała się być zimną, trochę wyniosłą Brytyjką to jednak wciąż miała w sobie niezrozumiale ogromne pokłady empatii i współczucia, dla wszystkich wokół. I sama odnosiła czasem wrażenie, że jej emocjonalność cierpi na schizofrenię czy tam bipolarność, jakkolwiek chciano by to nazwać, bo była jednocześnie młodą dziewczyną, którą targała nad wyraz szeroka gama emocji i zimną, platoniczną, a czasem skrajnie antypatyczną panią doktor z magistratem z kardiologii, która z kamienną twarzą wypowiadała najbardziej sarkastyczne słowa w życiu każdego lekarza. Operacja się powiodła, pomimo to pacjent nie przeżył. Lekarze dziwnym trafem uwielbiali mieć w niej asystę podczas operacji. A potem, gdy coś poszło nie tak,  padało tylko ciche, „Holmes, możesz?” i Anna trafiała na korytarz, do rodziny pacjenta. I być może, fakt, że przez lata wychowywała się w rodzinie, gdzie dziwnym trafem nie przepadano za okazywaniem uczuć i emocji, pomagał jej przybrać zimną maskę; emocje są zwadzą dobrego lekarza.
                - Jednoosobowy pokój do piątku – młoda lekarka mruknęła niewyraźnie w kierunku rudowłosej recepcjonistki, która wymruczała pod nosem coś po rosyjsku, a potem łamaną angielszczyzną poinformowała ją o fakcie, że nie ma żadnych wolnych jednoosobowych pokoi. W odpowiedzi Anna skrzywiła się delikatnie i rzuciła spasibo, czyli słowo, które z tego co wiedziała oznaczało dziękuję.
                - Najbliższy hotel, który trzyma jakiś poziom – rzuciła do kierowcy, ale ten spojrzał na nią bez zrozumienia, jakby przemówiła do niego w języku istot pozaziemskich, a nie po angielsku, zwłaszcza, że na tylnej szybie po lewej stronie samochodu przyklejona została naklejka informująca o fakcie, że kierowca biegle posługuje się językiem angielskim.  Zrezygnowana panna Holmes pokręciła więc jedynie głową i zabrała swoją zbyt ciężką walizkę.  
                Nieduży hotelik, czy może raczej pensjonat, zdawał się Annie być wyciągnięty z jakiejś bajki o księżniczkach i smokach. Panna Holmes nie znosiła tych bajek jako dziecko, dlatego pokochała je w dniu, w którym uświadomiła sobie, że stała się już dorosłą kobietą.  Ale pomimo to, że jej kuzyn wyśmiewał każdego dnia jej zamiłowanie do Alicji w krainie czarów, to pozwalał pannie Holmes pławić się w lekturze, jego zdaniem  bajki dla dzieci, w której Anna potrafiła odnaleźć zaskakującą głębię. Może to ta część jej duszy, która sprawiała zawsze, że chciała zostać pisarką czy dziennikarką w jakimś szanowanym piśmie, pozwalała jej kiedyś dzielić życie na momenty. I może właśnie tę zagubioną gdzieś w podręcznikach medycznych, część samej siebie miała w tej podróży odnaleźć.
Bo z czasem stara podarta Alicja w krainie czarów, podarowana Annie w dniu wyjazdu przez zagubionego Ericka Stonem, została zamieniona na poranną kawę pitą w pośpiechu i liczne przekleństwa za kierownicą ukochanego samochodu, w drodze na Uniwersytet Oxford. Ale tamtego dnia, w małej bocznej uliczce Sankt Petersburga była zbyt zmęczona by szukać dalej, więc weszła do małej chatki i zastała w środku kapsułę czasu. Lampy naftowe wisiały pod sufitem, świeczki stały na niewielkim stoliku, za którym z poniszczonym egzemplarzem angielskiego wydania Anny Kareniny siedziała starsza pani, w  kwiecistej spódnicy i z chustą zarzuconą na plecy.
- Dzień dobry – rzuciła panna Holmes niepewnie, a kobieta odpowiedziała jej serdecznym uśmiechem.
- Potrzebuje pani noclegu? – angielski staruszki był zaskakująco płynny, choć wprawione ucho Brytyjki wyłapało wyraźny rosyjski akcent.
- Tak. Byłabym bardzo wdzięczna, jeżeli mogłabym tu dziś przenocować – nie dostała od kobiety odpowiedzi, a jedynie kluczyk do pokoju z numerkiem osiem i pytanie, czy nie zjadła by kolacji.
                Anna Holmes, najbardziej ze wszystkiego w życiu nie znosiła podejmowania decyzji, pochopnych, nieprzemyślanych i spontanicznych. Po latach tłumienia emocji, nauczyła się, że jeżeli przemyśli się coś kilkanaście razy nim podejmie się decyzję, o wiele łatwiej zachować zimną, kamienną twarz. Ale pomimo wszystko postanowiła pozostać w małym zapomnianym motelu. Pozwoliła starszej kobiecie zaprosić się na kolację i zjadła tradycyjną solankę, krzywiąc się przy przez brak przyzwyczajenia do tradycyjnych potraw. I chociaż zawsze marzyła, aby zwiedzić Petersburg, to ilekroć wyciągała stary aparat na kliszę z zamiarem wykonania zdjęcia, to przypominała sobie słowa jakie wypowiedział jej kuzyn, gdy rozmawiała z nim ostatni raz. Gdy pojawiłaś się w Australii, byłaś już kobietą, ale kobietą zupełnie inną niż ta, którą widzę teraz. Sherlock z Australii dzieliła życie na momenty. Sherlock z dyplomem na wydziale medycyny mówi o śmierci z kamienną twarzą. Sherlock z dyplomem na wydziale medycyny sama nie potrafi już żyć. Nie rozumiała co jej kuzyn miał na myśli, zbyt zajęta pracą i robieniem wszystkiego tego czego wymagała rodzina, aby choć przez chwilę się nad tym głębiej zastanowić. Dwa dni później Illian zmarł, a panna Holmes, zbyt pochłonięta obowiązkami, jakie na nią spadły, jakoś nie pamięta o tym, co powiedział jej kuzyn. Zamiast tego nałożyła znów maskę i robiła wszystko to, czego Karla zrobić nie była w stanie.  I choć maska spadała wiele razy, w chwilach słabości, nie pozwalała sobie na bycie jakkolwiek emocjonalną. Anna Holmes zabijała w sobie człowieka, zamieniając się na własne życzenie w robota bez uczuć. Tak było znacznie łatwiej.
                Pałac Zimowy wydawał się Annie miejscem pięknym i majestatycznym. Ale nie zachwycił jej tak bardzo jak by tego chciała. Panna Holmes wciąż bowiem wolała zabudowania Uniwersytetu Oxfordzkiego, w którego murach spędziła pięć długich lat studiów. I dopiero, gdy zdała sobie sprawę, że ani Pałac Zimowy, ani Teatr Aleksandryjski, którego gmach zaparł jej dech w piersi, ani nawet Akademia Sztuki, o której nie raz marzyła aby nie tylko ją zobaczyć, ale może nawet aby się na niej uczyć, nie zachwycił jej dostatecznie mocno zdała sobie sprawę, że być może gdzieś po drodze zgubiła rozmiłowaną w literaturze i sztucę Sherlock. A potem dotarło do niej, że w całym Piotrogrodzie najbardziej zachwycił ją obraz starszej pani czytającej zniszczonego Tołstoja czy świetle lampki naftowej i kilku świeczek.
                Aparat wydał cichy zgrzyt i rolka kliszy przesunęła się w środku, zapamiętując obraz starszej kobiety wykonującej dokładnie tę samą czynność, przy jakiej Anna Holmes zastała ją trzy dni wcześniej, wchodząc w tamto miejsce przez przypadek. A starsza kobieta uśmiechnęła się delikatnie i podniosła wzrok znad książki skupiając go na sylwetce Brytyjki.
 - Powiedz mi co straciłaś, drogie dziecko. Bo to musiało być coś bardzo ważnego. Lub ktoś – panna Holmes zatrzymała się w pół kroku i odwróciła w stronę starej Rosjanki.
- Skąd pani wie, że coś straciłam?
- To widać po twoich oczach dziecko – Anna nie przywykła, by nazywano ją w ten sposób, bo już od dawna była dorosła kobietą. Ale mimo to, wiedziała, że dla wiekowej kobiety jest jeszcze młódką bez doświadczenia.  – Są zbyt zimne – powieki zasłoniły na chwilę granatowe tęczówki. – Jesteś piękną kobietą. Ale skąd u ciebie ten chłód?
- Nie jest wynikiem straty – mruknęła w odpowiedzi rozdrażniona panna Holmes, karcąc samą siebie w myślach, za okazanie uczuć. – Wyjeżdżam jutro rano.
- Nie szukaj szczęścia – rzuciła w ślad za nią Rosjanka.  – Ono musi przyjść samo.
Ale Anna Holmes nie chciała szczęścia. A jedynie zrobić to, co do niej należało. Spełnić ostatnią wolę kuzyna. I mieć to, do jasnej cholery, z głowy.
                Anna zastanawiała się, czy naprawdę ta podróż, o której marzyła całe życie mogła okazać się najbardziej nieprzyjemnym aspektem jej dotychczasowego życia. Bo, być może, magia tej wycieczki polegała właśnie na fakcie, że była tylko marzeniem, które jak wydawało się pannie Holmes, nie ma prawa się ziścić. A teraz, gdy zwiedziła Petersburg, doszła do wniosku, że być może owa wyprawa powinna zostać jedynie jej ulotnym i niedopracowanym marzeniem. Jednak zamiast tego dostała aparat na kliszę, karty płatnicze i mapę, z dwudziestoma czterema ponumerowanymi krzyżykami, które miały nauczyć ją  żyć od nowa. Dwadzieścia cztery miasta, dwudziestoczteroklatkowa klisza. Jasnym dla panny Holmes było, że zdanie, które wypowiedział kuzyn pod jej adresem, było pożegnaniem. I wskazówką. I Illian musiał wiedzieć, że nie spotkają się więcej, bo znał pannę Holmes jak nikt inny. Wiedział, że powróci ona pamięcią do ich ostatniej rozmowy. Choć wtedy wypadła z pokoju wściekła. Bo pomimo platoniczności, która weszła jej w nawyk, miała ognisty temperament. Po matce. Ku zdumieniu wszystkich, Brytyjce.

                Jakiś głos, w jej głowie podpowiadał jej, że kiedyś w końcu przywyknie do wznoszenia się i opadania. I podpowiadał jej również, że ponieważ większą część swojej podróży miała przebyć samolotem, to przyjdzie jej to znacznie szybciej, niż mogła by się spodziewać. Liczyła także, że zniknie jej irracjonalny strach. Ale gdy stewardessa pochyliła się nad nią pytając czy może jej jakoś pomóc, poprosiła ją o środki na ból głowy, najmocniejsze jakie tylko znajdzie i gorącą angielską herbatę, która jednak mimo wszystko okazała się być tak nie smaczna, że panna Holmes o mały włos nie wypluła jej pracownicy linii lotniczych w twarz. A potem rzuciła okiem na mapę rozłożoną na swoich kolanach i stwierdziła, że zaczyna coraz bardziej żałować faktu, że kiedykolwiek o takiej wyprawie marzyła. 
I nawet fakt, że tym razem kasjerka niemiała żadnych zastrzeżeń co do sprzedania jej biletu w biznes klasie, dziwnym trafem nie poprawiał Annie nastroju.  



* Tytuł oryginalny:  The Pursuit of Happyness
Reżyseria Gabriele Muccino
Rok produkcji : 2006

4 komentarze:

  1. Pięknie, naprawdę pięknie. Widzę staruszkę z Tołstojem w rękach. Chce pojechać do tego miasta, odwiedzić te same miejsca, przejść się ulicami, którymi chodziła Anna. Ten fragment tak na mnie działa, pomimo że jest to tylko opowiadanie skromnej Devrait.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdajesz sobie sprawę, że to co piszesz jest nie tylko niezwykłe, zapierające dech i takie, które mogłoby się czytać i czytać bez przerwy?
    Piszesz, tak, że czytając przenoszę się w czas, miejsce, czuję się obserwatorem. Obserwatorem, który może wniknąć w uczucia ludzi, których przecież nie zna.
    I na dodatek mogę zobaczyć tylko to co ty zechcesz mi pokazać. Jestem bezradna i zdana tylko na ciebie. A jednak czytam, bo to co ty mi pokazujesz jest tym co bym chciała zobaczyć. Jej! Przecież to jest przepiękne!

    OdpowiedzUsuń
  3. To, co piszesz jest piękne. I to nawet mało powiedziane. Twoje opisy uczuć, sytuacji czy czegokolwiek są takie prawdziwe. Nie często zdarza mi się trafić na takiego bloga, który jest tak bardzo... przemyślany? Nie wiem, jak to ująć. Chodzi mi bardziej o to, że widać po Annie, że jest osobą, która lubi samotnie rozmyślać. Bardziej bym powiedziała, że jest filozoficzką (wiem, wiem, źle to napisałam), ale to jedno wyklucza drugie, biorąc pod uwagę jej zimny charakterek. Ciekawie ją wykreowałaś. A ten mężczyzna? Aksamitny głos, już widać, że się coś kręci! Mam nadzieję, że coś z tego wyniknie, lubię czytać romansy. Zwłaszcza takie jak Cyrk Motyli.
    Liczę, że nie zawiodę się na Tobie i mogę spokojnie wyczekiwać na rozdział drugi.
    Pozdrawiam i zapraszam również do siebie w wolnej chwili.:)
    www.twenty-secrets-of-love.blogspot.com
    www.all-roads-lead-here.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. * yup, pomyliłam się. Rozdział trzeci, chciałam napisać. ;)

      Usuń