28 września 2013

Klisza w aparacie

Ludzie jak my *




                - Panno Holmes, wnieść bagaże? – boy hotelowy stojący przy recepcji spojrzał na młodą kobietę z  dużymi, niebieskimi oczami i delikatnie się uśmiechnął. Miał na sobie elegancki surdut w odcieniu butelkowej zieleni, który zlewał się z wykończeniem wnętrz przestronnego hallu hotelu, w którym pracował.
W odpowiedzi ona skinęła mu głową.
- Tak, poproszę – uśmiechnęła się do młodzieńca delikatnie. Nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat, a plakietka przy kieszeni służbowego stroju głosiła, że na imię mu Jeffrey.  Tak więc, Jeffrey, złapał jej dwie nie duże walizki i wniósł je po niskich schodach, podczas gdy dziewczyna zatrzymała się w hallu i  rozglądała się wciąż po eleganckim hotelu.  Nie przywykła, do bywania w takich miejscach, w innych przypadkach niż na konferencjach, a wówczas nie dawano jej czasu na rozglądanie się i podziwianie wystroju. Wówczas jednak, była tam w odwiedzinach u rodziny. Nie. Choć ich także zamierzała odwiedzić. Jeszcze tego dnia. Ale najpierw miała spotkać się z Karlą. I z notariuszem. Nie do końca wiedziała, dlaczego testament jej kuzyna ma być odczytany  tak daleko od domu. Nie do końca rozumiała także po co, w ogóle ma być obecna na tym odczytaniu. Jej ręka dotknęła tylnej kieszeni jeansów, do której w pośpiechu wetknęła wymiętą i zalaną łzami kartkę w kratkę, zapisaną przez nierówne pismo. List, znaleziony w starej skrzyni z aparatem na kliszę. Wciągnęła powietrze do płuc i zatrzymała je tam na chwilę. Nie mogła okazać słabość. Ani wtedy. Ani nigdy.
 - Panno Holmes, pani karta – wysoka kobieta, koło trzydziestki, która obsługiwała ją przy recepcji, stanęła jakiś metr od niej, trzymając w dłoni plastikową plakietkę z dużym numerem trzysta trzynaście i logo hotelu. – Zostawiła ją pani – płaski plastik trafił w ręce zdumionej młodej kobiety, która kiwnęła głową przyjmując go.
 - Oczywiście, bardzo pani dziękuję – grzeczny uśmiech wpłynął na jej twarz nadając jej profesjonalnego wyglądu wysoko postawionej kobiety biznesu, a recepcjonistka odwróciła się i skinąwszy delikatnie głową odeszła eleganckim, kobiecym krokiem za kontuar, aby przyjąć kolejnych gości.
                Anna Holmes, z całą pewnością, nie należała do ludzi przesądnych, ale mimo wszystko, nie uśmiechało jej się mieszkać w pokoju z numerem trzysta trzynaście.  Nie widziała w tym złej wróżby i nie kazała wzywać egzorcysty. Zwłaszcza druga wersja do niej nie pasowała, bo do kościoła nie uczęszczała, od bardzo dawna. Pomimo to, w trzynastce było coś nieprzyjemnego, i zwykle stawała się ostrożniejsza w piątki trzynastego, choć nigdy by się do tego nie przyznała. Koniec końców, przestronny pokój o błękitno granatowych ścianach wydał jej się jednak bardzo przyjemnym miejscem, więc zmęczona siedmiogodzinną jazdą i pobudką o godzinie szóstej nad ranem – w, zwykle, jedyny w tygodniu dzień kiedy ma szansę aby się wyspać – jaką urządziła jej Karla, żarliwie prosząca, zupełnie nieświadomą świata dookoła, a co dopiero swoich decyzji, pannę Holmes aby ta pojawiła się jeszcze tego dnia po południu, w - jakby nie patrzeć - sąsiednim kraju powodując tym samym, że dwie godziny później Anna Holmes wrzuciła dwie nieduże walizki do bagażnika obszernej terenówki, którą to rodzice kupili jej w prezencie urodzinowym, licząc, że ten podarunek w końcu skłoni ją ku zadzwonieniu do nich, choćby po to, aby podziękować. Jednak - chociaż młoda kobieta zakochała się w samochodzie od pierwszego wejrzenia -  w jej rodzinnym domu, wciąż nie doczekano się jej telefonu, pomimo, że znów nadszedł czerwiec.   
                Kancelaria adwokacka Confrey&Comfrey mieściła się na dwunastym piętrze wysokiego wieżowca gdzieś w dzielnicy handlowej Edynburga i panna Holmes nie do końca wiedziała, co tam robi. Karla czekała na nią przy wejściu i kilka chwil później obie przekroczyły próg kancelarii, ale o ile starsza z kobiet miała powód by tam być, o tyle młodsza wciąż uporczywie go szukała. I za wszelką cenę chciała go raczej nie znaleźć. Siwiejący mężczyzna, zapewne koło pięćdziesiątki, ubrany w drogi garnitur z elegancko zawiązanym krawatem w kolorze bordo otworzył im drzwi i zaprosił obie kobiety do środka. Opadły więc zgodnie na ciemno brązową sofę i odłożyły na bok torebki, po czym, wyprostowane obrzuciły  mężczyznę wyczekującym spojrzeniem. Żadna z nich nie odezwała się ani słowem, nawet gdy notariusz, wyciągnąwszy teczkę pytał czy może zaczynać. Karla jedynie skinęła delikatnie głową na znak potwierdzenia i ścisnęła dłoń kuzynki swojego świętej pamięci męża, tak mocno, że panna Holmes, będąca lekarzem medycyny na stopniu magisterskim, w nieco innej co prawda specjalizacji, zastanawiała się jakim cudem żadna z kości jej dłoni nie pękła.
- Ja, Illian Holmes, w dniu dwudziestym trzecim marca, dwa tysiące dziewiątego roku, trzynaście godzin po chwili, w której dowiedziałem się, że jestem, nie nieuleczalnie, a  śmiertelnie chory, spisuję testament, o którego prawdziwości poświadczyć może habilitowany doktor wydziału prawa Uniwersytetu Królewskiego Jacob Confrey. Niniejszym przekazuję dom przy  Oksford Street i czarnego Suzuki Grand Vitara mojej żonie, Karli Holmes. Jej również zostawiam fundusz trzech tysięcy funtów i wszystkie odsetki. Pozostałe dwa tysiące z tego funduszu przekazuję wydziałowi kardiologii w Szpitalu Uniwersytecki na którego oddziale byłem leczony. Mojemu serdecznemu przyjacielowi Erickowi Stonem przekazuję Aston Martina Rapide, którego zostawiłem mu w Australii, gdy wyjeżdżałem. Wreszcie, Annie Holmes przekazuję mój dom w Australii, fundusz na studia dziennikarskie, wynoszący trzydzieści tysięcy funtów,  moje pianino stojące w domu w Anglii, oraz całą zawartość starej skrzyni po aparacie fotograficznym. Testament stał się prawomocny w dniu dwudziestym czwartym marca, dwutysięcznego dziewiątego roku – starszy mężczyzna przez kilka chwil spoglądał na panie Holmes, a potem wyciągnął w ich kierunku dłoń z dokumentem. – Mają panie jakieś pytania?
- Ja mam – Karla zlustrowała wzrokiem tekst, aż w końcu znalazła imię i nazwisko, którego szukała. – Kim jest Eric Stonem?
- Przykro mi, ale mam podany jedynie jego numer telefonu. Nie posiadam żadnych jego danych personalnych.
- Ja go znam – głos Anny był cichy, a wzrok wciąż miała utkwiony w czubku jednego z wyższych budynków za oknem. – Mieszkał z nami w Australii. Fizyk czy chemik. Poznali się na studiach. Nie wiedziałam, że tam będzie. Sympatyczny człowiek. Pochłonięty przez własny świat. Nie wiedziałam, że utrzymywali kontakt po naszym wyjeździe z Australii.
Karla powoli skinęła głową, jakby próbując zrozumieć informacje, które podała jej Anna.
- Jest pan pewien, że w testamencie nie ma żadnych błędów? – granatowe tęczówki panny Holmes przeszyły mężczyznę na wylot, gdy młodsza z kobiet spuściła wreszcie sąsiedni budynek z oczu i zadała prawnikowi pytanie, zupełnie spranym z emocji głosem.
- Jestem pewien – jakby chcąc uwiarygodnić swoje słowa, mężczyzna skinął delikatnie głową – W testamentach nigdy nie ma błędów.
Granatowe oczy zostały na kilka sekund zasłonięte przez jasne powieki, a potem panna Holmes poderwała się z miejsca i przepraszając wypadłą za drzwi.
- Sherlock – Anna bardzo lubiła Karlę, może nawet kochała ją jak siostrę, ale w jej ustach to specyficznego rodzaju zdrobnienie, jakim zwracał się do niej tylko Illian, brzmiało obco. – Co się dzieje? – głos pani Holmes był łagodny, a ramiona otoczyły granatowooką i przyciągnęły do piersi.
- Jak on mógł mi zostawić to wszystko? – łzy zdawały się parzyć pannę Holmes w policzki, po których ciekły. Łzy to oznaka słabości; emocji. – Ta wielka… wycieczka. Pieniądze na studia… przecież ja dopiero co skończyłam medycynę. Powinnam już pozostać w zawodzie. I jeszcze dom. W Australii! – poderwała się z miejsca i wymachując energicznie rękami zaczęła chodzić nerwowo się po hallu czy może recepcji kancelarii adwokackiej.
- Ill wiedział jak bardzo nie chciałaś iść na medycynę. Zawsze mówił, że twoi rodzice wykorzystali jego chorobę jako haczyk na ciebie. Obwiniał się, że udało im się dopiąć swego. A dom w Australii… Zawsze powtarzał, że zakochałaś się w tym kraju gdy tylko się tam znalazłaś – na twarzy kobiety pojawił się delikatny uśmiech i iskra błysnęła w jej oczach gdy mówiła o przedwcześnie zmarłym mężu. – Jedź tam. I jedź we wszystkie te miejsca, które zawsze chciałaś zwiedzić. Zawsze gdy mówiłaś, że chciałabyś kiedyś zobaczyć jakieś miejsce, Illian notował je w notesie. Na początku nie rozumiałam czemu. Pojęłam to dopiero w dniu, gdy zobaczyłam cię na oddziale kardiologii, w białym fartuchu, choć zawsze mówiłaś, że marzysz o dziennikarstwie i podróżach. Tego dnia, po raz pierwszy dowiedziałam się również, że mój mąż obwiniał się zawsze odebraniem ci życia, jak to zwykł mówić. I doskonale wiem, że się do tego przyczyniłam. Mogłam wiele wziąć na siebie – Anna patrzyła na  łzy płynące po policzkach żony kuzyna, ale nie miała siły nic mówić, więc usiadła obok niej, opierając się o zimną ścianę, której chłód dosięgnął do jej skóry nawet przez materiał koszuli. – Dlatego zdecydowaliśmy, że tam pojedziesz. Masz nauczyć się żyć od nowa. Proszę zrób to, dla Illiana i dla mnie. A przede wszystkim, dla samej siebie - panna Holmes pozwoliła Karli wtulić się w swoją białą koszulę, pomimo, że jakiś głos w świadomości kazał jej się odsunąć. A słysząc słowa, jakie padły z ust kobiety miała uczucie deja vu. I doskonale wiedziała skąd owe słowa zna. Pomięta kartka w kieszeni spodni zaczęła ciążyć.
                Pokój trzysta trzynaście był pogrążony w zupełnej ciemności, pomiędzy którą, mogłoby się zdawać, że nie było zupełnie niczego. Ale Anna siedziała gdzieś pośród niej i obserwowała światła miasta pod sobą. Pokój trzysta trzynaście był bowiem na trzecim piętrze, postawionego na wysokim wzgórzu Hotelu Sansdorf i wyglądając przez okna, można było z łatwością podziwiać panoramę Edynburga w prawie całej jej okazałości. Myśli panny Holmes nie zaprzątało jednak, żadne wydarzenie tamtego dnia. Nie chciała sobie na to pozwolić. Zamiast tego wróciła wspomnieniami do pięknej, gorącej Australii, w której spędziła najlepszy rok swojego życia. Poleciała tam na wakacje, do kuzyna, który zapomniał odebrać ją z lotniska. Zawsze był dla niej jak brat, a ona zawsze potrafiła sobie radzić, więc podała taksówkarzowi dokładny adres, a on osądził, że dziewczynie z całą pewnością chodzi o dom „tych śmiesznych angielskich naukowców”. Nie sprzeciwiała się, bo nie wiedziała, jaką opinię pośród  mieszkańców  niewielkiej nadmorskiej mieściny w pobliżu Sydney wyrobił sobie jej kuzyn. Ale gdy weszła, do dużego, pięknie umiejscowionego domu, zastała zaduch i skwar, od którego niemal natychmiast zakręciło się w głowie. A potem, napotkała największą – choć nigdy nie powiedziałaby, że nie przyjemną, Boże broń ją od tak okropnego oszczerstwa – niespodziankę owej wycieczki, w postaci wysokiego, chuderlawego szatyna w prostokątnych okularach pochylonego nad ekranem komputera, otoczonego przez kilkanaście książek, zeszytów i notesów, oraz dziesiątki żółtych, zielonych i różowych karteczek Post-It, z których niektóre znalazły się nawet na jego ubraniach. Energicznie przerzucał stronice opasłych tomów opracowań naukowych i nie zauważył jej od razu. Dopiero po chwili, wyprostował się, jakby zdał sobie sprawę, z tego, że kogoś widział, a potem obrócił się w jej kierunku i przez kilkanaście sekund patrzył na nią szarymi oczami, które zdawały się nie mieć dna – o czym, podczas całego pobytu w Australii miała okazję przekonać się nie jeden i nie dwa razy – po czym poderwał się z krzesła i stanął tuż przed nią, po raz pierwszy sprawiając, że pomimo swojego metra siedemdziesiąt trzy i pół, czuła się niezwykle niska.
- Jesteś Anna, prawda? - w odpowiedzi, zbyt zdumiona tym co się działo pokiwała mu jedynie głową. – Illian mówił, że przyjedziesz. Ale… Myślałem, że trochę później się pojawisz. Musisz mi wybaczyć ten bałagan i… zaduch. To z pewnością nie są warunki w jakich należy przyjmować gości – wciąż pamięta jak zagryzł wargę i podrapał się po karku zmieszany. – A już zwłaszcza… kobiety – tamtego dnia roześmiała się, zdając sobie sprawę, że największym dyskomfort u mężczyzny, który stał przed nią  - i, który po prawie ośmiu latach wciąż wydawał się jej jednym  najprzystojniejszych mężczyzn jakich widziała – był wywołany przez fakt, iż była kobietą. Nie było to dla niej zrozumiałem, ale nie czuła się wówczas zbyt skrępowana i choć dziwiła się samej sobie siedząc późną nocą, i podziwiając nocne światła Edynburga, to tamtego dnia zaproponowała po prostu, że mogą przygotować obiad.
                Droga z Edynburga do Londynu jest długa, ale Anna zawsze lubiła prowadzić. Jej samochód pędził drogami szybkiego ruchu, a Karla spała spokojnie na siedzeniu pasażera. Beatelsi śpiewali głośno w dobrych głośnikach, które zawsze sprawiały, że miłość panny Holmes do jej samochodu jeszcze rosła.  Krajobraz Irlandii jest piękny, ale dziwnym trafem, obie nie mogły się doczekać, aż przestronna terenówka zajedzie na podjazd kamienicy przy Oxford Street i obie będą mogły w końcu odpocząć.  Siedem godzin, w samochodzie przepełnionym martwą ciszą, przerywana jedynie przez muzykę z głośników, mimo wszystko było dla nich drogą przez mękę. Ale żadna z kobiet nie chciała nic powiedzieć. Pannie Holmes w głowie wciąż, jak w jaskini z echem rozbijały się słowa „ naucz się żyć od nowa” , natomiast Karla zastanawiała się, jak duży kuzynka męża ma do niej żal. W końcu samochód wjechał na podjazd, a silnik zgasł. Muzyka ucichła i zdawać by się mogło, że między kobietami w powietrzu zawisły wszystkie niewypowiedziane słowa.
- Pojadę – panna Holmes opadła na  oparcie fotela i odchyliła głowę do tyłu. I nie widziała jak Karla posyła jej ciepły uśmiech. Pełen wdzięczności.
                Heathrow to ponoć halą, która widziała więcej szczerych pocałunków prawdziwej miłości, niż niejeden kościół. Ale gdy Anna przekroczyła próg lotniska, jakoś nie była w stanie znaleźć w nim niczego nadzwyczajnego. Było ogromne i tłoczne, a ludzie byli głośno. Widziała kilka par wymieniających między sobą tęskne, gorące pocałunki, kilka kobiet w starszym wieku tulących do piersi synów w wojskowych mundurach, ze łzami płynącymi po policzkach. Gdzieś z oddali usłyszała czyjś radosny krzyk i głośny płacz, ale mimo tego wszystkiego co ją otaczało, wciąż była zimną i do przesady opanowaną sobą. Powtarzała sobie, że tak trzeba. Zbyt trudno bowiem okazywać emocję gdy trzeba powiedzieć komuś, że jego bliski odszedł. I nie powróci. W jej przypadku emocje były złem. Złem niekoniecznym. Ciągnęła więc za sobą ogromną ciężką walizkę, na której postawiła swoją elegancką torebkę w odcieniu ciemnego bordo, w której starannie ukryto portfel z kilkoma kartami płatniczymi, których łączna wartość ponad dwudziestu tysięcy funtów była prezentem od jej kuzyna. Wycieczką. W torbie, głęboko na dnie, ukryty został również pomięty i rozmazany list, i aparat, przy którym go znalazła. Pierwszy bilet musiała odebrać, chociaż wciąż nie wiedziała, czy w ogóle powinna się w tą wycieczkę wybierać. Mimo to pozwoliła Karli zostać z walizką, a sama, porwawszy swoją torebkę udała się do kas. Gdy w końcu udało jej się wywalczyć od nieuprzejmej kasjerki pojedynczy bilet w jedną stronę w biznes klasie wróciła po walizkę i pożegnała się z Karlą. Na twarzy pani Holmes zakwitł delikatny uśmiech, który nie pojawiał się od dawna. Kiedyś Karla Holmes była piękną kobietą, o długich, falowanych blond włosach i ogromnych brązowych oczach. Wyszła za mąż, mając świadomość, że Illian był nieuleczalnie chory. I byli najszczęśliwszą parą, jaką widziała w całym swoim niedługim życiu Anna Holmes, przyglądająca się ich zbyt krótkiemu i burzliwemu związkowi z boku, a była ona nader wnikliwym obserwatorem. Byli parą przez sześć lat, małżeństwem cztery i pół, i Karla nigdy nie żałowała ani jednego dnia z tych które spędzili razem, ale obie kobiety doskonale widziały, jak to wszystko ją zmieniło. Blond włosy straciły piękno i zostały ścięte do obojczyków. Brązowe oczy straciły blask. I gdy panna Holmes stanęła przy odprawie, gotowa wsiąść do samolotu, zdała sobie sprawę z jednego. Że brązowe oczy Karli Holmes znów, choć na krótka chwilę błysnęły dawnym blaskiem.
                Człowiek nigdy nie jest gotowy na śmierć, chociażby szykował się do tego całe życie. Panna Holmes nie stanowiła od tej reguły wyjątku, a latanie samolotem - choć nawet jej samej wydawało się to irracjonalne – zwykle wywoływało u niej paraliżujące obawy.
- Mogę pani jakoś pomóc? Podać kawy lub herbaty? – latynoskiej urody stewardessa pochyliła się nad młoda kobietą z eleganckim uśmiechem.
- Poproszę wody – mruknęła niewyraźnie w odpowiedzi Anna lustrując z uwagą wysokiego, dość wątłej postury mężczyznę, który siedział w fotelu po przeciwległej stronie i czytał jakąś specjalistyczną gazetę. Na nosie miał prostokątne okulary, a przydługie, postawione do góry ciemnobrązowe włosy, opadały delikatnie na czoło. Wydawał jej się dziwnie znajomy, ale nie mogła przypisać mu żadnego wspomnienia. W końcu pokręciła delikatnie głową, pozwalając by jej długie, falowane włosy w kolorze hebanowej czerni zsunęły się z ramion. To irracjonalne- krzyczał jej rozsądek. Jak wiele rzeczy – podpowiedział jej jakiś głos w głowie. – A właściwie… poproszę whisky – stewardessa uśmiechnęła się delikatnie, a młoda kobieta pokiwała głową, jakby chcąc udowodnić coś samej sobie. – Czystą. 


* Oryginalny tytuł: People Like Us
Reżyseria: Alex Kurtzman
Rok produkcji : 2012

2 komentarze:

  1. Przecudne.
    Nie spodziewałam się tego, że tu napiszesz tak oficjalnie. Najbardziej na początku, tak formułowałaś zdania, opisy, że wyszły hmm... tak poważnie. Bosko ci wyszło, tylko inaczej niż przed tem. Pozdrawiam Mel.

    OdpowiedzUsuń
  2. No co ja mam napisać, znowu mój oklepany komentarz, że piszesz super, NIE, NIE, NIE tym razem się wysilę i napiszę to tak. Ty chyba urodziłam się z piórem w ręce, każde, ale to każde twoje opowiadanie jest tak perfekcyjne, że ze świecom szukać drugiego takiego, nie to co moje wypociny. Nie no jeśli ty kiedyś nie będziesz światowej sławy pisarką i nie będę mogła trzymać w ręku twojej książki to naprawdę, rzucę się z mostu :) A teraz z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i zapraszam do siebie :*

    OdpowiedzUsuń