Ludzie jak my *
-
Panno Holmes, wnieść bagaże? – boy hotelowy stojący przy recepcji spojrzał na młodą
kobietę z dużymi, niebieskimi oczami i
delikatnie się uśmiechnął. Miał na sobie elegancki surdut w odcieniu butelkowej
zieleni, który zlewał się z wykończeniem wnętrz przestronnego hallu hotelu, w
którym pracował.
W odpowiedzi ona skinęła mu
głową.
- Tak, poproszę – uśmiechnęła się
do młodzieńca delikatnie. Nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat, a plakietka
przy kieszeni służbowego stroju głosiła, że na imię mu Jeffrey. Tak więc, Jeffrey, złapał jej dwie nie duże
walizki i wniósł je po niskich schodach, podczas gdy dziewczyna zatrzymała się
w hallu i rozglądała się wciąż po
eleganckim hotelu. Nie przywykła, do
bywania w takich miejscach, w innych przypadkach niż na konferencjach, a
wówczas nie dawano jej czasu na rozglądanie się i podziwianie wystroju. Wówczas
jednak, była tam w odwiedzinach u rodziny. Nie. Choć ich także zamierzała odwiedzić.
Jeszcze tego dnia. Ale najpierw miała spotkać się z Karlą. I z notariuszem. Nie do
końca wiedziała, dlaczego testament jej kuzyna ma być odczytany tak daleko od domu. Nie do końca rozumiała
także po co, w ogóle ma być obecna na tym odczytaniu. Jej ręka dotknęła tylnej
kieszeni jeansów, do której w pośpiechu wetknęła wymiętą i zalaną łzami kartkę
w kratkę, zapisaną przez nierówne pismo. List, znaleziony w starej skrzyni z
aparatem na kliszę. Wciągnęła powietrze do płuc i zatrzymała je tam na chwilę.
Nie mogła okazać słabość. Ani wtedy. Ani nigdy.
- Panno Holmes, pani karta – wysoka kobieta,
koło trzydziestki, która obsługiwała ją przy recepcji, stanęła jakiś metr od
niej, trzymając w dłoni plastikową plakietkę z dużym numerem trzysta trzynaście
i logo hotelu. – Zostawiła ją pani – płaski plastik trafił w ręce zdumionej
młodej kobiety, która kiwnęła głową przyjmując go.
- Oczywiście, bardzo pani dziękuję – grzeczny
uśmiech wpłynął na jej twarz nadając jej profesjonalnego wyglądu wysoko
postawionej kobiety biznesu, a recepcjonistka odwróciła się i skinąwszy
delikatnie głową odeszła eleganckim, kobiecym krokiem za kontuar, aby przyjąć
kolejnych gości.
Anna
Holmes, z całą pewnością, nie należała do ludzi przesądnych, ale mimo wszystko,
nie uśmiechało jej się mieszkać w pokoju z numerem trzysta trzynaście. Nie widziała w tym złej wróżby i nie kazała
wzywać egzorcysty. Zwłaszcza druga wersja do niej nie pasowała, bo do kościoła
nie uczęszczała, od bardzo dawna. Pomimo to, w trzynastce było coś
nieprzyjemnego, i zwykle stawała się ostrożniejsza w piątki trzynastego, choć
nigdy by się do tego nie przyznała. Koniec końców, przestronny pokój o błękitno
granatowych ścianach wydał jej się jednak bardzo przyjemnym miejscem, więc zmęczona
siedmiogodzinną jazdą i pobudką o godzinie szóstej nad ranem – w, zwykle,
jedyny w tygodniu dzień kiedy ma szansę aby się wyspać – jaką urządziła jej
Karla, żarliwie prosząca, zupełnie nieświadomą świata dookoła, a co dopiero
swoich decyzji, pannę Holmes aby ta pojawiła się jeszcze tego dnia po południu,
w - jakby nie patrzeć - sąsiednim kraju powodując tym samym, że dwie godziny
później Anna Holmes wrzuciła dwie nieduże walizki do bagażnika obszernej
terenówki, którą to rodzice kupili jej w prezencie urodzinowym, licząc, że ten
podarunek w końcu skłoni ją ku zadzwonieniu do nich, choćby po to, aby
podziękować. Jednak - chociaż młoda kobieta zakochała się w samochodzie od
pierwszego wejrzenia - w jej rodzinnym
domu, wciąż nie doczekano się jej telefonu, pomimo, że znów nadszedł
czerwiec.
Kancelaria
adwokacka Confrey&Comfrey mieściła
się na dwunastym piętrze wysokiego
wieżowca gdzieś w dzielnicy handlowej Edynburga i panna Holmes nie do końca wiedziała,
co tam robi. Karla czekała na nią przy wejściu i kilka chwil później obie przekroczyły
próg kancelarii, ale o ile starsza z kobiet miała powód by tam być, o tyle
młodsza wciąż uporczywie go szukała. I za wszelką cenę chciała go raczej nie znaleźć. Siwiejący mężczyzna,
zapewne koło pięćdziesiątki, ubrany w drogi garnitur z elegancko zawiązanym
krawatem w kolorze bordo otworzył im drzwi i zaprosił obie kobiety do środka. Opadły
więc zgodnie na ciemno brązową sofę i odłożyły na bok torebki, po czym, wyprostowane
obrzuciły mężczyznę wyczekującym spojrzeniem.
Żadna z nich nie odezwała się ani słowem, nawet gdy notariusz, wyciągnąwszy
teczkę pytał czy może zaczynać. Karla jedynie skinęła delikatnie głową na znak
potwierdzenia i ścisnęła dłoń kuzynki swojego świętej pamięci męża, tak mocno,
że panna Holmes, będąca lekarzem medycyny na stopniu magisterskim, w nieco
innej co prawda specjalizacji, zastanawiała się jakim cudem żadna z kości jej
dłoni nie pękła.
- Ja, Illian Holmes, w dniu dwudziestym trzecim marca, dwa tysiące dziewiątego
roku, trzynaście godzin po chwili, w której dowiedziałem się, że jestem, nie
nieuleczalnie, a śmiertelnie chory,
spisuję testament, o którego prawdziwości poświadczyć może habilitowany doktor
wydziału prawa Uniwersytetu Królewskiego Jacob Confrey. Niniejszym przekazuję
dom przy Oksford Street i czarnego
Suzuki Grand Vitara mojej żonie, Karli Holmes. Jej również zostawiam fundusz
trzech tysięcy funtów i wszystkie odsetki. Pozostałe dwa tysiące z tego
funduszu przekazuję wydziałowi kardiologii w Szpitalu Uniwersytecki na którego
oddziale byłem leczony. Mojemu serdecznemu przyjacielowi Erickowi Stonem
przekazuję Aston Martina Rapide, którego zostawiłem mu w Australii, gdy
wyjeżdżałem. Wreszcie, Annie Holmes przekazuję mój dom w Australii, fundusz na
studia dziennikarskie, wynoszący trzydzieści tysięcy funtów, moje pianino stojące w domu w Anglii, oraz
całą zawartość starej skrzyni po aparacie fotograficznym. Testament stał się
prawomocny w dniu dwudziestym czwartym marca, dwutysięcznego dziewiątego roku –
starszy mężczyzna przez kilka chwil spoglądał na panie Holmes, a potem wyciągnął
w ich kierunku dłoń z dokumentem. – Mają panie jakieś pytania?
- Ja mam – Karla zlustrowała
wzrokiem tekst, aż w końcu znalazła imię i nazwisko, którego szukała. – Kim
jest Eric Stonem?
- Przykro mi, ale mam podany
jedynie jego numer telefonu. Nie posiadam żadnych jego danych personalnych.
- Ja go znam – głos Anny był
cichy, a wzrok wciąż miała utkwiony w czubku jednego z wyższych budynków za
oknem. – Mieszkał z nami w Australii. Fizyk czy chemik. Poznali się na
studiach. Nie wiedziałam, że tam będzie. Sympatyczny człowiek. Pochłonięty
przez własny świat. Nie wiedziałam, że utrzymywali kontakt po naszym wyjeździe
z Australii.
Karla powoli skinęła głową, jakby
próbując zrozumieć informacje, które podała jej Anna.
- Jest pan pewien, że w
testamencie nie ma żadnych błędów? – granatowe tęczówki panny Holmes przeszyły mężczyznę
na wylot, gdy młodsza z kobiet spuściła wreszcie sąsiedni budynek z oczu i zadała
prawnikowi pytanie, zupełnie spranym z emocji głosem.
- Jestem pewien – jakby chcąc
uwiarygodnić swoje słowa, mężczyzna skinął delikatnie głową – W testamentach
nigdy nie ma błędów.
Granatowe oczy zostały na kilka
sekund zasłonięte przez jasne powieki, a potem panna Holmes poderwała się z
miejsca i przepraszając wypadłą za drzwi.
- Sherlock – Anna bardzo lubiła
Karlę, może nawet kochała ją jak siostrę, ale w jej ustach to specyficznego
rodzaju zdrobnienie, jakim zwracał
się do niej tylko Illian, brzmiało obco. – Co się dzieje? – głos pani Holmes był
łagodny, a ramiona otoczyły granatowooką i przyciągnęły do piersi.
- Jak on mógł mi zostawić to
wszystko? – łzy zdawały się parzyć pannę Holmes w policzki, po których ciekły. Łzy
to oznaka słabości; emocji. – Ta wielka… wycieczka. Pieniądze na studia…
przecież ja dopiero co skończyłam medycynę. Powinnam już pozostać w zawodzie. I
jeszcze dom. W Australii! – poderwała się z miejsca i wymachując energicznie
rękami zaczęła chodzić nerwowo się po hallu czy może recepcji kancelarii
adwokackiej.
- Ill wiedział jak bardzo nie
chciałaś iść na medycynę. Zawsze mówił, że twoi rodzice wykorzystali jego
chorobę jako haczyk na ciebie. Obwiniał się, że udało im się dopiąć swego. A
dom w Australii… Zawsze powtarzał, że zakochałaś się w tym kraju gdy tylko się
tam znalazłaś – na twarzy kobiety pojawił się delikatny uśmiech i iskra
błysnęła w jej oczach gdy mówiła o przedwcześnie zmarłym mężu. – Jedź tam. I
jedź we wszystkie te miejsca, które zawsze chciałaś zwiedzić. Zawsze gdy
mówiłaś, że chciałabyś kiedyś zobaczyć jakieś miejsce, Illian notował je w
notesie. Na początku nie rozumiałam czemu. Pojęłam to dopiero w dniu, gdy
zobaczyłam cię na oddziale kardiologii, w białym fartuchu, choć zawsze mówiłaś,
że marzysz o dziennikarstwie i podróżach. Tego dnia, po raz pierwszy
dowiedziałam się również, że mój mąż obwiniał się zawsze odebraniem ci życia, jak to zwykł mówić. I doskonale
wiem, że się do tego przyczyniłam. Mogłam wiele wziąć na siebie – Anna patrzyła
na łzy płynące po policzkach żony
kuzyna, ale nie miała siły nic mówić, więc usiadła obok niej, opierając się o
zimną ścianę, której chłód dosięgnął do jej skóry nawet przez materiał koszuli.
– Dlatego zdecydowaliśmy, że tam pojedziesz. Masz nauczyć się żyć od nowa.
Proszę zrób to, dla Illiana i dla mnie. A przede wszystkim, dla samej siebie -
panna Holmes pozwoliła Karli wtulić się w swoją białą koszulę, pomimo, że jakiś
głos w świadomości kazał jej się odsunąć. A słysząc słowa, jakie padły z ust kobiety miała uczucie deja vu. I
doskonale wiedziała skąd owe słowa zna. Pomięta kartka w kieszeni spodni zaczęła
ciążyć.
Pokój
trzysta trzynaście był pogrążony w zupełnej ciemności, pomiędzy którą, mogłoby
się zdawać, że nie było zupełnie niczego. Ale Anna siedziała gdzieś pośród niej i obserwowała światła miasta pod sobą. Pokój trzysta trzynaście był bowiem na
trzecim piętrze, postawionego na wysokim wzgórzu Hotelu Sansdorf i wyglądając
przez okna, można było z łatwością podziwiać panoramę Edynburga w prawie całej
jej okazałości. Myśli panny Holmes nie zaprzątało jednak, żadne wydarzenie tamtego dnia. Nie chciała
sobie na to pozwolić. Zamiast tego wróciła wspomnieniami do pięknej, gorącej
Australii, w której spędziła najlepszy rok swojego życia. Poleciała tam na
wakacje, do kuzyna, który zapomniał odebrać ją z lotniska. Zawsze był dla niej
jak brat, a ona zawsze potrafiła sobie radzić, więc podała taksówkarzowi
dokładny adres, a on osądził, że dziewczynie z całą pewnością chodzi o dom „tych śmiesznych angielskich naukowców”.
Nie sprzeciwiała się, bo nie wiedziała, jaką opinię pośród mieszkańców niewielkiej nadmorskiej mieściny w pobliżu
Sydney wyrobił sobie jej kuzyn. Ale gdy weszła, do dużego, pięknie
umiejscowionego domu, zastała zaduch i skwar, od którego niemal natychmiast
zakręciło się w głowie. A potem, napotkała największą – choć nigdy nie
powiedziałaby, że nie przyjemną, Boże broń ją od tak okropnego oszczerstwa –
niespodziankę owej wycieczki, w postaci wysokiego, chuderlawego szatyna w
prostokątnych okularach pochylonego nad ekranem komputera, otoczonego przez
kilkanaście książek, zeszytów i notesów, oraz dziesiątki żółtych, zielonych i
różowych karteczek Post-It, z których niektóre znalazły się nawet na jego
ubraniach. Energicznie przerzucał
stronice opasłych tomów opracowań naukowych i nie zauważył jej od razu.
Dopiero po chwili, wyprostował się, jakby zdał sobie sprawę, z tego, że kogoś
widział, a potem obrócił się w jej kierunku i przez kilkanaście sekund patrzył
na nią szarymi oczami, które zdawały się nie mieć dna – o czym, podczas całego
pobytu w Australii miała okazję przekonać się nie jeden i nie dwa razy – po
czym poderwał się z krzesła i stanął tuż przed nią, po raz pierwszy sprawiając,
że pomimo swojego metra siedemdziesiąt trzy i pół, czuła się niezwykle niska.
- Jesteś Anna, prawda? - w
odpowiedzi, zbyt zdumiona tym co się działo pokiwała mu jedynie głową. – Illian
mówił, że przyjedziesz. Ale… Myślałem, że trochę później się pojawisz. Musisz
mi wybaczyć ten bałagan i… zaduch. To z pewnością nie są warunki w jakich
należy przyjmować gości – wciąż pamięta jak zagryzł wargę i podrapał się po karku
zmieszany. – A już zwłaszcza… kobiety – tamtego dnia roześmiała się, zdając
sobie sprawę, że największym dyskomfort u mężczyzny, który stał przed nią - i, który po prawie ośmiu latach wciąż wydawał się jej jednym najprzystojniejszych mężczyzn jakich widziała
– był wywołany przez fakt, iż była kobietą.
Nie było to dla niej zrozumiałem, ale nie czuła się wówczas zbyt skrępowana i
choć dziwiła się samej sobie siedząc późną nocą, i podziwiając nocne światła
Edynburga, to tamtego dnia zaproponowała po prostu, że mogą przygotować obiad.
Droga
z Edynburga do Londynu jest długa, ale Anna zawsze lubiła prowadzić. Jej samochód
pędził drogami szybkiego ruchu, a Karla spała spokojnie na siedzeniu pasażera.
Beatelsi śpiewali głośno w dobrych głośnikach, które zawsze sprawiały, że
miłość panny Holmes do jej samochodu jeszcze rosła. Krajobraz Irlandii jest piękny, ale dziwnym
trafem, obie nie mogły się doczekać, aż przestronna terenówka zajedzie na
podjazd kamienicy przy Oxford Street i obie będą mogły w końcu odpocząć. Siedem godzin, w samochodzie przepełnionym
martwą ciszą, przerywana jedynie przez muzykę z głośników, mimo wszystko było
dla nich drogą przez mękę. Ale żadna z kobiet nie chciała nic powiedzieć.
Pannie Holmes w głowie wciąż, jak w jaskini z echem rozbijały się słowa „ naucz się żyć od nowa” , natomiast
Karla zastanawiała się, jak duży kuzynka męża ma do niej żal. W końcu samochód wjechał
na podjazd, a silnik zgasł. Muzyka ucichła i zdawać by się mogło, że między
kobietami w powietrzu zawisły wszystkie niewypowiedziane słowa.
- Pojadę – panna Holmes opadła
na oparcie fotela i odchyliła głowę do
tyłu. I nie widziała jak Karla posyła jej ciepły uśmiech. Pełen wdzięczności.
Heathrow
to ponoć halą, która widziała więcej szczerych pocałunków prawdziwej miłości,
niż niejeden kościół. Ale gdy Anna przekroczyła próg lotniska, jakoś nie była w
stanie znaleźć w nim niczego nadzwyczajnego. Było ogromne i tłoczne, a ludzie byli
głośno. Widziała kilka par wymieniających między sobą tęskne, gorące pocałunki,
kilka kobiet w starszym wieku tulących do piersi synów w wojskowych mundurach,
ze łzami płynącymi po policzkach. Gdzieś z oddali usłyszała czyjś radosny krzyk
i głośny płacz, ale mimo tego wszystkiego co ją otaczało, wciąż była zimną i do
przesady opanowaną sobą. Powtarzała sobie, że tak trzeba. Zbyt trudno bowiem
okazywać emocję gdy trzeba powiedzieć komuś, że jego bliski odszedł. I nie
powróci. W jej przypadku emocje były złem. Złem niekoniecznym. Ciągnęła więc za
sobą ogromną ciężką walizkę, na której postawiła swoją elegancką torebkę w
odcieniu ciemnego bordo, w której starannie ukryto portfel z kilkoma kartami
płatniczymi, których łączna wartość ponad dwudziestu tysięcy funtów była prezentem od jej kuzyna. Wycieczką. W torbie, głęboko na dnie, ukryty został
również pomięty i rozmazany list, i aparat, przy którym go znalazła. Pierwszy
bilet musiała odebrać, chociaż wciąż nie wiedziała, czy w ogóle powinna się w tą
wycieczkę wybierać. Mimo to pozwoliła Karli zostać z walizką, a sama, porwawszy
swoją torebkę udała się do kas. Gdy w końcu udało jej się wywalczyć od
nieuprzejmej kasjerki pojedynczy bilet w jedną stronę w biznes klasie wróciła
po walizkę i pożegnała się z Karlą. Na twarzy pani Holmes zakwitł delikatny
uśmiech, który nie pojawiał się od dawna. Kiedyś Karla Holmes była piękną
kobietą, o długich, falowanych blond włosach i ogromnych brązowych oczach.
Wyszła za mąż, mając świadomość, że Illian był nieuleczalnie chory. I byli
najszczęśliwszą parą, jaką widziała w całym swoim niedługim życiu Anna Holmes,
przyglądająca się ich zbyt krótkiemu i burzliwemu związkowi z boku, a była ona
nader wnikliwym obserwatorem. Byli parą przez sześć lat, małżeństwem cztery i
pół, i Karla nigdy nie żałowała ani jednego dnia z tych które spędzili razem,
ale obie kobiety doskonale widziały, jak to wszystko ją zmieniło. Blond włosy
straciły piękno i zostały ścięte do obojczyków. Brązowe oczy straciły blask. I
gdy panna Holmes stanęła przy odprawie, gotowa wsiąść do samolotu, zdała sobie
sprawę z jednego. Że brązowe oczy Karli Holmes znów, choć na krótka chwilę
błysnęły dawnym blaskiem.
Człowiek
nigdy nie jest gotowy na śmierć, chociażby szykował się do tego całe życie.
Panna Holmes nie stanowiła od tej reguły wyjątku, a latanie samolotem - choć
nawet jej samej wydawało się to irracjonalne – zwykle wywoływało u niej
paraliżujące obawy.
- Mogę pani jakoś pomóc? Podać
kawy lub herbaty? – latynoskiej urody stewardessa pochyliła się nad młoda
kobietą z eleganckim uśmiechem.
- Poproszę wody – mruknęła
niewyraźnie w odpowiedzi Anna lustrując z uwagą wysokiego, dość wątłej postury
mężczyznę, który siedział w fotelu po przeciwległej stronie i czytał jakąś
specjalistyczną gazetę. Na nosie miał prostokątne okulary, a przydługie, postawione
do góry ciemnobrązowe włosy, opadały delikatnie na czoło. Wydawał jej się
dziwnie znajomy, ale nie mogła przypisać mu żadnego wspomnienia. W końcu pokręciła
delikatnie głową, pozwalając by jej długie, falowane włosy w kolorze hebanowej czerni
zsunęły się z ramion. To irracjonalne-
krzyczał jej rozsądek. Jak wiele rzeczy
– podpowiedział jej jakiś głos w głowie. – A właściwie… poproszę whisky –
stewardessa uśmiechnęła się delikatnie, a młoda kobieta pokiwała głową, jakby
chcąc udowodnić coś samej sobie. – Czystą.
* Oryginalny tytuł: People Like Us
Reżyseria: Alex Kurtzman
Rok produkcji : 2012
Przecudne.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się tego, że tu napiszesz tak oficjalnie. Najbardziej na początku, tak formułowałaś zdania, opisy, że wyszły hmm... tak poważnie. Bosko ci wyszło, tylko inaczej niż przed tem. Pozdrawiam Mel.
No co ja mam napisać, znowu mój oklepany komentarz, że piszesz super, NIE, NIE, NIE tym razem się wysilę i napiszę to tak. Ty chyba urodziłam się z piórem w ręce, każde, ale to każde twoje opowiadanie jest tak perfekcyjne, że ze świecom szukać drugiego takiego, nie to co moje wypociny. Nie no jeśli ty kiedyś nie będziesz światowej sławy pisarką i nie będę mogła trzymać w ręku twojej książki to naprawdę, rzucę się z mostu :) A teraz z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i zapraszam do siebie :*
OdpowiedzUsuń